Tegoroczny, wakacyjny pobyt w Chorwacji mogę zaliczyć do bardzo udanych! Dwa tygodnie spędzone nad Adriatykiem pozwoliły mi nacieszyć się morzem, plażą, słońcem. Jednak było podczas tego wyjazdu coś wyjątkowego, coś, czego nigdy jeszcze nie miałam okazji przeżyć – lot nad Adriatykiem motoszybowcem typu Vivat L13SE.
Na tą niecodzienną przygodę zaprosił mnie mój przyjaciel Toni, z którym również od lat współpracuję. Działa on aktywnie w Aeroklubie w Sinj i od ponad 20 lat jest pilotem. Kiedy leżałam na plaży w Okrug Gornji przysłał mi SMS z pytaniem jakie mam plany na jutro… Myślę, jakie poważne plany można mieć na urlopie, więc odpowiadam: plaża, wieczorem Trogir. W sumie nic szczególnego, dzień jak co dzień. Dostaję odpowiedź, zabieram cię jutro na lot nad Adriatykiem. Rano jedziemy do Sinj. Hm… takiej propozycji nigdy nie dostałam, a jeszcze lot w Chorwacji – to dopiero przygoda. Nawet nie zdążyłam pomyśleć, czy chcę, czy się boję, czy też nie. Moja odpowiedź – po prostu “great” poszła jak impuls. Nie było odwrotu, klamka zapadła. Jutro zobaczę Chorwację z góry. W sumie fragmenty wybrzeża widziałam już podczas lotu rejsowego do Splitu, ale lot motoszybowcem to przeżycie zupełnie inne. Toni podesłał na szybko sporządzoną mapkę naszej jutrzejszej trasy: Sinj, Wyspa Brac, Wyspa Hvar z lądowanie, Wyspa Solta, Wyspa Ciovo, Omis, Sinj. Jak tu zasnąć teraz, kiedy czeka mnie tak fascynujący dzień!
10 sierpnia rano SMS od Toniego – nie zapomnij stroju do opalania. O, chyba jakaś większa wycieczka nas czeka.. Umówiliśmy się z Tonim, że wypijemy rano kawę na plaży w Okrug Gornji, ale kiedy się spotkaliśmy powiedział, jedziemy do razu do Sinj, wylecimy wcześniej, ma być dziś bardzo upalnie. Pomyślałam, że może i dobrze, że nie wypiję kawy i nie zjem jakiegoś lekkiego croissanta. W końcu nie byłam pewna, jak zareaguje mój organizm na lot takim samolotem. Wolałam więc być na czczo z wiadomych względów.
Po ok. godzinie dojechaliśmy do aeroklubu w Sinj. Toni potrzebował ok. 40 min. żeby przygotować maszynę do startu. Kiedy wszystko było gotowe do lotu czułam wielką ekscytację, uwierzyłam, że dzieje się to na prawdę. Zajęłam miejsce w samolocie, jeszcze ostatnia fotka na pamiątkę i startujemy!
Samolot wzbijał się w górę, a ja mogłam zobaczyć Sinj z nieco innej perspektywy. Sinj to miasto, w którym mieszka sporo moich znajomych, czasami już mnie nie dziwi fakt, że jak kogoś nowego poznam to mówi, że pochodzi z Sinj… Każdy w Dalmacji pochodzi z Sinj? Na to tak wygląda! Jedenastotysięczne miasto położone jest w sercu Dalmatyńskiej Zagory wśród przepięknych gór, Sinjskiego polja i rzeki Cetiny. Otoczony jest zboczami gór Svilaj, Dinara i Kamešnicy. Sinj jest znany przede wszystkim z niezwykłego wydarzenia Sinjska Alka. To rokrocznie odbywający się w sierpniu turniej rycerski, który został wpisany na listę niematerialnego dziedzictwa UNESCO w 2010 r. Impreza ta odbywa się tu nieprzerwanie od XVIII w. W ciągu całej historii impreza odbywała się tylko 3 razy poza Sinj – w Belgradzie, Splicie i Zagrzebiu. Turniej organizowany jest ku czci Matki Boskiej, która wedle legendy miała uratować miasto przed wojskami tureckimi w 1715 roku. Legenda głosi, że kobieta w bieli maszerowała po murach miasta, a żołnierze tureccy, widząc ją, rzucili się do odwrotu. Na zdjęciu panorama miasta z widocznymi runami twierdzy, która odegrała tak ważną rolę w historii miasta.
Lecimy wzdłuż biegu rzeki Cetiny. Rzeka ma swoje źródło w górach Dynarskich na wysokości 385 m n p.m. w miejscowości Cetina. Ma długość 105 km i uchodzi do Adriatyku w miejscowości Omiš, przedzierając się przez masyw Mosor tworząc głęboki i malowniczy kanion. Rzeka na całej długości jest rwąca i kręta, dzięki czemu organizowany jest na rzece rafitng, będący atrakcją dla turystów wypoczywających na Riwierze Omiš. Zbliżamy się do Omiš, widoki nie do opisania. Miałam okazję wielokrotnie podziwiać kanion z centrum miejscowości, z punku widokowego Gata, a tym razem z lotu ptaka.
Ostatnie spojrzenie na Riwierę Omiš i Riwierę Makarską i już jesteśmy nad Adriatykiem, lecimy w kierunku wyspy Brač. Turkusowe zatoczki i postrzępione wybrzeże wyglądają z góry cudownie.
Nasz cel przed nami – wyspa Hvar, na której mamy zaplanowane lądowanie. Lotnisko, a właściwie lądowisko znajduje się między miejscowościami Vrboska i Stari Grad. Jeszcze ostatnie spojrzenie na zatokę, na którą położona jest urokliwa Vrboska oraz zielone, uprawne tereny wyspy Hvar i schodzimy do lądowania. Jesteśmy na ziemi, podłoże w postaci nierównej ceglastej gleby powoduje, że ostatnie chwile nie należą do komfortowych, ale przecież to cały urok takich podróży. Zabezpieczamy maszynę i udajemy się w kierunku “terminala”. W planach jest dojazd do miejscowości sąsiadujących z lądowiskiem, ale zostaliśmy bez transportu, musimy szukać więc jakiejś okazji. Na szczęście spotkaliśmy ludzi z firmy, organizującej skoki ze spadochronem. Dzięki uprzejmości jednego z instruktorów dotarliśmy do urokliwej miejscowości Vrboska, której zdjęcia z góry możecie zobaczyć w mojej galerii. Vrboska położna jest nad głęboko wciętą zatoką. Zwana jest Małą Wenecją, z racji wysepki na zatoce oraz mostkom, dzięki którym można przemieszczać się po miejscowości. W okolicy spędziliśmy cały dzień chodząc od plaży do plaży…. Ale to już wpis na osobny post.
Czas w miejscowości Vrboska mijał bardzo szybko. Głównie spędziliśmy go na licznych plażach. Dzień był taki ciepły, że grzechem byłoby nie skorzystać z uroków Adriatyku. Jednak ciągle w głowie siedział nam problem – jak dostać się do lotniska, które absolutnie nie leżało w pobliżu głównej drogi. Nie było szans złapać żadnego stopa, bo po prostu chyba nikt tam nie jeździ. W którymś momencie Toni oznajmił – koniec plażowania, mamy godzinę, aby dostać się na lotnisko, ponieważ wcześniej była już zgłoszona godzina startu i tego musieliśmy się trzymać. Toni zostawił mnie z całym plażowym ekwipunkiem i poszedł szukać podwózki. Wrócił po 10 min. z radosną nowiną, że mamy transport… za 10 min. może nas podwieźć barman z restauracji przy plaży. Stwierdziliśmy, że łapiemy tą okazję, bo nie wiadomo czy później coś nam się trafi. Dojechaliśmy więc na lotnisko z dużym zapasem czasu. Toni uzyskał zgodę na wcześniejszy start i mogliśmy ruszyć w drogę powrotną. Tym razem lecieliśmy nad wyspą Šolta – trzynastą co do wielkości chorwacką wyspą Adriatyku. Wyspa ta jest jedną z piękniejszych wysp Chorwacji. Region te charakteryzuje dziewicza przyroda, piękne plaże, klimatyczne miejscowości. Wielu moich znajomych Chorwatów określa ją jaką chorwacką perełkę, której nawet nie można porównywać do tak podziwianej przez turystów Riwiery Makarskiej. Mam nadzieję, że wkrótce się o tym przekonam! Mijamy Šoltę i kierujemy się na wyspę Čiovo, na której wypoczywałam, i na której Toni ma swoje apartamenty pod wynajem. Przelecieliśmy nad zatoką Mavarštica, nad którą przez ostatnie dni plażowałam. Szybki SMS do Moniki, u której mieszkałam – patrz w niebo – nadlatujemy! Jak rozmawiałyśmy po moim powrocie Monika nas widziała ze swojego ogrodu. W sumie nie sposób było nie zauważyć samolotu, który kręcił kółka nad zatoką! Zobaczcie krótki film z lotu nad zatoką Mavarštica.
Zatoka Mavarštica
Lecimy dalej na południe, wzdłuż wybrzeża, podążając w kierunku Omiš. Ostatnie spojrzenia na miasteczko piratów, wspaniały kanion oraz Riwierę Makarską i skręcamy w kierunku kontynetu, w w kierunku Sinj. Przepiękne zachodzące słonce nadało tej powrotnej podróży nieco magii i tajemniczości. Zresztą zobaczcie sami.
Bezpiecznie wylądowaliśmy w Sinj. Czynności, które Toni musiał zrobić po zakończeniu lotu zajęły mu ok. godziny. Ja w tym czasie pobiegałam trochę z aparatem. A na koniec, ponoć jest to w zwyczaju, poszliśmy na piwo razem ze znajomymi z aeroklubu. Wypiliśmy za szczęśliwy lot!
Dodaj komentarz